Pani Wanda od razu pokochała swojego przyszłego męża. Nawet po latach uważała, że pomimo pewnych niedoskonałości są dobrym, kochającym się małżeństwem. Dwójka urodziwych synów, nowo wybudowany dom, zabezpieczenie finansowe sprawiały, że swoje życie uważała za bardzo udane – z jednym wyjątkiem, jakim były uporczywe i nękające ją każdej nocy koszmary.
Każdy zbliżający się wieczór napawał ją przerażeniem. Początkowo próbowała poradzić sobie na wiele sposobów, które miały sprawić, aby sen był wypoczynkiem, a nie kolejną gehenną. Niestety, budzenie męża w nocy, leki uspakajające, późne chodzenie spać, a nawet wieczorne spożywanie alkoholu nie dawały oczekiwanych rezultatów. Budziła się cała zlana zimnym potem, przerażona, pełna lęku. Miała poczucie, że jeszcze trochę, a zwariuje.
W dzień była kobietą zaradną, pewną siebie, natomiast w nocy w marzeniach sennych „widziała siebie” jako ciągle przestraszoną, osamotnioną, uciekającą przed kimś bądź przed czymś, której grozi nieustanne niebezpieczeństwo. Dodatkowym objawem, o którym przypomniała sobie w trakcie leczenia, a do którego wcześniej nie przywiązywała żadnej wagi, było przeżywanie silnego wzruszenia połączonego z płaczem, kiedy oglądała film lub czytała artykuł, którego bohaterem było „skrzywdzone dziecko”. Nie mogła zrozumieć siebie, dlaczego pomimo tak silnych wzruszeń, które uruchamiały płacz, a często też lęk, sama poszukiwała takich treści. Z niewiadomych powodów odczuwała silną pokusę uczestniczenia w takich fabułach.
Przez dłuższy okres leczenia pani Wanda nie mogła odnaleźć związku między swoim stanem psychicznym a historią własnego życia. Przecież w ostatnich latach nie zdarzyło się nic na tyle znaczącego, by mogło być powodem jej koszmarów. Często powtarzała, że „ludzie mają o wiele bardziej znaczące problemy niż ja, tracą swoich bliskich, dowiadują się o ciężkiej, czasami nieuleczalnej chorobie, a ja? Właściwie niczego mi nie brakuje… z wyjątkiem…”
Pani Wanda była jedynaczką i nie pamięta, aby rodzicom sprawiała jakieś kłopoty wychowawcze. Jak wspomina, była z siebie bardzo dumna, że będąc dzieckiem czuła się na swój wiek o wiele bardziej dojrzała w porównaniu do swoich rówieśników. Pamięta, że bardzo nie chciała uczęszczać do przedszkola, a rodzice widząc jej „samodzielność, odpowiedzialność i zaradność”, postanowili zostawiać ją samą w domu. Jak tylko wstała, zjadała przygotowane śniadanie i przez cały dzień bawiła się sama swoimi lalkami. Wolała to niż chodzenie do przedszkola. W trakcie kolejnych wspomnień dotyczących różnych zabaw, zaczęła przypominać sobie różne emocje, jakie jej wtedy towarzyszyły. Zabawy bynajmniej nie wypełniały jej całodziennego wyczekiwania na rodziców, szczególnie na matkę. „Beztroska samotność”, to wielogodzinne wpatrywanie się nieruchomo w sufit w oczekiwaniu na matkę. Wiele różnych dźwięków dochodzących z podwórka czy też z klatki schodowej napawało ją przeraźliwym lękiem, ale nie umiała nie słuchać, przecież ciągle czekała. W poczuciu bezsilności zamierała w bezruchu, bo tylko tak mogła „sobie pomóc”. Bała się rodzicom opowiedzieć o swoich przeżyciach, gdyż przypuszczała, że nie tylko oddadzą ją do przedszkola, ale się na niej zawiodą. Swoją samotność i związane z nią przerażenie silnie tłumiła, a rodzice po raz kolejny byli z niej dumni.
Pani Wanda uświadomiła sobie w trakcie leczenia, że oczekiwanie na powrót męża, późno wracającego z pracy, wzbudza ten sam lęk, jaki przeżywała w dzieciństwie, czekając w samotności na własnych rodziców. Radość z jego przyjścia przesłaniała przeżywany w dzień lęk, który, niekontrolowany, z całą siłą powracał dopiero w nocnych koszmarach.