Pani Joanna zgłosiła się w katastrofalnym stanie psychicznym. Przeżywała silne lęki przed pozostawaniem samej w domu. Nie była w stanie zajmować się swoimi małoletnimi dziećmi, co powodowało dodatkowe poczucie winy. Nieustające zawroty głowy uniemożliwiały podejmowanie codziennych obowiązków domowych. Wszelkie próby leczenia farmakologicznego u lekarzy różnych specjalności nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Zdawała sobie sprawę, że męczy siebie i swoich najbliższych.
Pierwsze objawy pojawiły się bezpośrednio po urodzeniu drugiego dziecka. Początkowo była przekonana, że są one wynikiem przemęczenia wynikającego z trudnego okresu ciąży. Przez kolejne tygodnie, a później miesiące nie była w stanie zajmować się niemowlęciem i starszym dzieckiem. Mąż, po raz pierwszy z takim zaangażowaniem, przejął na siebie wszystkie domowe obowiązki. Po kilku miesiącach pełnego zrozumienia coraz bardziej jednak okazywał zniecierpliwienie jej stanem. Tymczasem pani Joanna nie tylko, że nie czuła się lepiej, ale z miesiąca na miesiąc coraz gorzej. Jej stan fizyczny, a przede wszystkim psychiczny się pogarszał.
W procesie psychoterapii uwidocznił się zasadniczy problem pani Joanny, który dotyczył braku jej bliskości z mężem. W początkowym okresie małżeństwa wspólnie zajęci byli organizowaniem „nowego życia rodzinnego”. Pamięta jednak, że po urodzeniu się pierwszego dziecka w wielu sprawach pozostawała sama. Była wtedy dumna z tego, że sama radziła sobie z malowaniem, tapetowaniem i wszelkimi naprawami w domu. Mąż w tym czasie dużo pracował. Czasami czuła, że jej go brakuje, że nie ma między nimi bliskiego kontaktu, ale tłumaczyła sobie, że niepotrzebnie doszukuje się jakichś nieprawidłowości i że „jakoś” się to ułoży. Wszyscy wokół mówili, że stanowią dobraną parę. Mijały kolejne lata. Próbowała nieraz z nim rozmawiać, ale on wolał oglądać telewizję. Ciągle go w sobie tłumaczyła, że ma ciężką pracę i jest to jego jedyny wypoczynek. Przecież nigdzie z domu nie wychodził. Przypomina sobie, że poza wymianą informacji z minionego dnia nie było o czym rozmawiać. Satysfakcjonujące do tej pory życie seksualne stało się dla Joanny jedyną formą „bliskości”. Powoli zaczęło ogarniać ją przerażenie. Dom coraz bardziej zaczynał jej przypominać kaplicę cmentarną. Dwoje dorosłych „bliskich osób” nie ma ze sobą o czym rozmawiać. Ciągle sama, chociaż on „kręcił się” po domu. Próbowała wielokrotnie porozmawiać z nim o swoim osamotnieniu, ale on nie wiedział, o co jej chodziło. Brak zrozumienia dodatkowo potęgował w niej poczucie niezrozumienia, bezradności i osamotnienia.
Po urodzeniu drugiego dziecka nastąpiła nieświadoma eksplozja jej wewnętrznego dramatu samotności. Mąż przerażony jej stanem, zaczął się nią i całym domem interesować. Jej choroba wywołała w nim to, na co ona tak długo czekała. Im bardziej on się interesował, tym bardziej jej objawy nerwicowe się utrwalały. Leczenie uświadomiło pani Joannie, że objawy stały się jej patologicznym narzędziem, które z jednej strony sprawiało cierpienie, ale z drugiej strony pozwalało uzyskiwać namiastkę wsparcia. Bez uświadomienia sobie przez nią tego mechanizmu wyleczenie nie byłoby w ogóle możliwe.
Joanna stanęła przed wyborem: czy w minimalnym stopniu uzyskiwać nadal pomoc od męża, cierpiąc jednocześnie z powodu objawów, czy też bez objawów, będąc zdrową, przeżywać samotność we dwoje?