Charakterystyczną cechą zaburzeń nerwicowych jest przesadne, często nieadekwatne do danej sytuacji, subiektywne przeżywanie emocjonalne. Pojawienie się emocji o silnym natężeniu uruchamia całą kaskadę dodatkowych przeżyć, które lawinowo się potęgują, wzbudzają niepokój i często są odczuwane jako coś „obcego”, nienaturalnego i zagrażającego. „Trzęsienie” wywołane emocjami często wpływa na niekontrolowany przebieg procesów poznawczych, wzbudzając nieuporządkowane, chaotyczne i rozbiegane myśli, które przypominają niszczycielską moc tsunami. Do tego typu emocji zaliczyć należy głęboki „nerwicowy smutek”. Różni się on od normalnego smutku tym, że pojawia się nagle, ogarnia „całego człowieka” i pojawia się bez istotnej, dającej się zlokalizować przyczyny. Zalega przez dłuższy okres, wzmacnia poczucie beznadziei, krzywdy, winy, zazdrości i wrogości do całego świata, a przede wszystkim do samego siebie. Przypomina stan zamknięcia w ciasnym i ciemnym pomieszczeniu, w którym potęguje się poczucie osamotnienia, skąd nie ma wyjścia. Uruchamia pesymistyczne myślenie o sobie i całym świecie, powoduje izolację od otoczenia zewnętrznego, ale także od wnętrza, czyli własnych marzeń i pragnień.

Sebastian, 28-letni mężczyzna, nie potrafił powiedzieć, czy kocha swoją żonę. Czuł, że nie może bez niej żyć; odczuwał tęsknotę szczególnie wtedy, gdy przebywał z dala od niej. Pragnął spotkania z nią i myślał o niej z czułością. Kiedy jednak dochodziło do spotkania i rozmowy, która przebiegała nie po jego myśli, zaczynał czuć narastającą wściekłość, wręcz nienawiść, a następnie pojawiała się fala głębokiego poczucia winy i smutku. Czuł się wtedy niekochany, osamotniony i porzucony. Zaczynał jej wówczas mówić same najgorsze rzeczy, zwłaszcza te, które ją najbardziej bolały. Przy tym nie był w stanie zrozumieć pojawiających się w nim tak skrajnie różnych uczuć ani tak zmiennej postawy. Pragnął żony i nie wyobrażał sobie życia bez niej, a zarazem nie był w stanie jej znieść. Targany był sprzecznymi emocjami, spośród których najtrudniejszy do zniesienia był głęboki smutek. Obezwładniał go we wszystkim, dając poczucie zupełnej bezsilności. Nic nie miało już sensu, nie mógł znaleźć sobie miejsca. Czuł się wciągany do czarnej dziury bez dna. Jedynym wyjściem, które dawało mu pozorne poczucie komfortu, było pragnienie ucieczki „donikąd”. Sebastian nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Nie miał wpływu na swoje zachowanie, a jedynie mógł się mu przyglądać i go doświadczać. Oczekiwał od żony zrozumienia i przyjęcia, ale jednocześnie po czasie zdawał sobie sprawę, że nie może od niej tego oczekiwać, skoro ją tak krzywdzi. Błędne koło.

Sebastian podjął psychoterapię. Kolejne spotkania z psychoterapeutą poszerzały jego wiedzę na temat mechanizmów własnego postępowania, a przede wszystkim ich przyczyn. Proces ten nieraz powodował łzy i złość, ale zarazem też przynosił coraz większą ulgę. Sebastian przypomniał sobie, że podobnie skrajne emocje towarzyszyły mu w domu rodzinnym, a w szczególności w spotkaniach z matką. Nigdy nie wiedział, w jakim nastroju powita go w domu. W zależności od swoich zmiennych emocji raz była dla niego czuła i troskliwa, a innym razem krzyczała i wyzywała nie wiadomo dlaczego i za co. Ciągła niewiadoma i napięcie. Jej wściekłość powodowała w nim złość pomieszaną ze smutkiem i żalem. Kiedy stan ten powodował w nim zamknięcie się na różne bodźce, ona ze zdziwieniem pytała go, czy coś się stało, że się do niej nie odzywał? Nie wiedział, co się dzieje i jak się zachowywać, bo na jej zmienne nastroje i zachowania nie miał żadnego wpływu. Jej zmienność nie od niego zależała, ale na nim się odbijała. Co prawda nie tylko na nim, lecz także na ojcu; on jednak był jej całkowicie podporządkowany i nie chciał kolejnych awantur. Sebastian nie miał w nim oparcia, chociaż w pełni się rozumieli. Dzisiaj uświadomił sobie, że ta bliskość nie wynikała z więzi, lecz raczej z koalicji w bezsilności i bezradności. Czuł się bardzo osamotniony w nieprzewidywalności matki. Z czasem nauczył się poruszać w tej emocjonalnej dżungli, ale emocjonalnie się „wycofał”. Nie znaczy to, że podświadomie nadal nie oczekiwał na bliskość ze strony matki. Z tymi między innymi oczekiwaniami „wszedł” w dorosłe życie.

Oczekiwał od żony, że obdarzy go tym wszystkim, czego nie dostał od matki. Tym wszystkim była wyrozumiałość, troska, spełnianie oczekiwań (także tych nie wypowiedzianych), tolerancja itd. Nastawiony był na to, że od żony to otrzyma, i do głowy mu nie przyszło pytanie, co on może żonie ofiarować. Niestety jego oczekiwania nie mogły zostać spełnione, gdyż żona traktowała go jak męża (dorosłego człowieka), a nie jak biednego chłopca, którego wielokrotnie ganiła za nic matka. Pojawił się konflikt na poziomie nieświadomym w nim samym i między nimi. Sebastian był ciągle smutny i zawiedziony. Był przekonany, że za jego stan odpowiedzialna jest żona. Ona z kolei nie była w stanie go zrozumieć, ponieważ raz wyznawał jej miłość, a innym razem wyrażał wobec niej złość. W procesie terapeutycznym uświadomił sobie, że w swoim zachowaniu jest taki sam jak jego matka. Przejął po niej ten sam rodzaj zachowań. To nie żona, lecz matka była powodem jego wewnętrznego rozczarowania i głębokiego smutku, który odnosił się zasadniczo nie tyle do teraźniejszości, ile do przeszłości, czyli jego braku pozytywnej i stabilnej emocjonalnie więzi z matką. Dlatego też, kiedy przebywał z dala od żony, tęsknił za nią – a właściwie za wyidealizowaną matką, którą żona miała zastąpić. Gdy nie otrzymywał od niej tego, czego oczekiwał, pojawiała się natychmiast złość i ogarniający go całkowicie „neurotyczny smutek”.