Felieton mgra Michała Sosnowskiego

Jedni nie lubią policjantów, inni mają awersję do urzędników, ostatnio zaś wiele osób coraz częściej mówi o silnej niechęci do psychologów. Choć, być może, trafniej by było powiedzieć: modzie na psychologów. Włącza Kowalski telewizję: psycholog, czyta gazetę: psycholog, w audycji radiowej: kolejny. I to na każdy z możliwych tematów. Począwszy od tych ściśle wiążących się z wykonywanym zawodem, poprzez bardziej zawoalowane, skończywszy na wypowiedziach dotyczących boomu mieszkaniowego czy tym podobnych. Ja sam ze strachem czekam na produkt medialny poświęcony inseminacji bydła, w którym kolejny psycholog indagowany przez panią redaktor przedstawi kolejną teorię popartą wynikami badań, najlepiej: amerykańskich naukowców.
Oczywiście mam poczucie podwójności i niezręczności tego, co pisząc ten felieton robię. Jako przedstawiciel wyżej pomstowanego zawodu wypowiadam się na forum publicznym. Nie raz, nie dwa, pytano mnie (a właściwie: reprezentowaną przez mnie rolę społeczną), o różne aspekty życia jednostki, a ja wypowiadałem się bądź nie. Jednak obserwując to, co się dzieje w mediach i współczesnej nam pop-kulturze, wraca do mnie anegdota przytoczona przez Nany Mc Williams, w której to Herbert Strean zapytywany czy psychoanaliza jest nową religią odpowiedział: „Och nie! Psychoanaliza różni się od wszystkich innych religii”. I, o ile społeczny odbiór psychoanalizy zmienił się na przestrzeni czasu, o tyle na jej miejsce wskoczyła jej przyrodnia siostra: psychologia.
Od zawsze miałem poczucie, że rzeczywistość jest nieprzewidywalna, chaotyczna i nie da się jej opisać w prostych kategoriach przyczynowo-skutkowych. Że dobrych ludzi czasami spotykają złe rzeczy, a źli, z uśmiechem na twarzy, zdobywają to co najlepsze. Ta panująca nieprzewidywalność życia, jest przez wielu nieakceptowana. Trudno się bowiem żyje w tym najlepszym – i jedynym póki co – z możliwych światów ze świadomością jego przypadkowości. Religia, filozofia, a ostatnio psychologia podejmują próby nadania struktury temu chaosowi. Ich przedstawiciele, opierając się na znanych sobie dogmatach próbują go wytłumaczyć, uporządkować, a przez to oswoić.
To społeczne zaufanie do psychologów to chyba wynik (a może składowa) toczących się procesów cywilizacyjnych. Ich wszędobylstwo obnaża bowiem nasze zagubienie w świecie. Świat ten diametralnie różni się od tego znanego naszym rodzicom, ale co bardziej dotkliwe: jest odmienny od warunków, w których sami się wychowywaliśmy. Rzeczywistość poprzez poznanie naukowe, paradoksalnie, stała się bardziej skomplikowana, niż uproszczona. Inną sprawą jest kryzys duchowości. Mając dostęp i możliwość do tak wielu opcji (katolicyzm, judaizm, islam, ateizm czy wicca) zachowujemy się jak przysłowiowy osiołek z wiersza Fredry. A że w okopach nie ma ateistów, szukamy na wszelkie możliwe sposoby. Tam, gdzie zawiodły czucie i wiara zwracamy się ku mędrca szkiełku i oku. A psychologia zdaje się oferować łatwo dostępne wyjaśnienia. I, co istotne, dotyczą one tego, co dla nas najważniejsze – nas samych. Świat, z wieloma rządzącymi nim zjawiskami fizycznymi, na najprostszym poziomie został poznany. Bo o wiele łatwiej odpowiedzieć nam dlaczego jabłko spada na ziemię, niż dlaczego ludzie bywają źli.
Z drugiej strony jesteśmy atakowani ideologią perfekcjonizmu. Mamy być piękni, bogaci. Fit i trendy. W łóżku demony seksu. W domu strażnicy ogniska. Idealni rodzice i doskonali partnerzy. Koszty tego są ogromne. Abstrahując od faktu, że czasami zwyczajnie trudno pogodzić bycie madonną i ladacznicą w jednej osobie.
Współczesna percepcja społecznej roli psychologa, analogicznie do religii, utożsamia nosiciela idei z ideą In spe. Wierząc, że psycholog będzie miał receptę i radę na wszystko, dajemy mu wielką siłę. A robiąc tak wchodzimy w świat pewnych oczekiwań, jak i idealizacji.
Być może kogoś rozczaruję, ale jako grupa ludzi wykonująca ten a nie inny zawód, jesteśmy tacy sami jak każdy obok. Kochamy i nienawidzimy, tworzymy udane związki, rozwodzimy się, jesteśmy okazem zdrowia, leczymy się psychiatrycznie. Bywamy mili, jak i okrutni. Nie ma reguły.
Dlatego idąc do psychologa, słuchając jego wypowiedzi czy czytając choćby ten artykuł nie róbmy tego z nabożeństwem. Nie zapominajmy, że po drugiej stronie znajduje się jednostka z jej wszystkimi zaletami i wadami. Pozwólmy sobie na spotkanie z człowiekiem. Jego rolę eksperta zostawmy sobie na deser.
Nie wytłumaczę więcej – odwołując się do „Bedtime story” piosenkarki na M. To dopiero konkluzja!